wtorek, 8 października 2013

Grand Theft Auto V prawie jak South Park


Piąta odsłona ziomalsko-gangstersko-psychopatycznej sagi od Rockstar, to prawdziwy Titanic wśród gier wideo. Tak jak filmu Jamesa Camerona nic nie było w stanie przebić pod względem popularności w cudownych latach 90-tych, tak teraz GTA V rządzi niepodzielnie w świecie współczesnej rozrywki elektronicznej. Chociaż od premiery tego tytułu minęło tyle co nic, to można powoli odnieść wrażenie, że o "piątce" zostało już napisane niemal wszystko. Teraz, gdy większość zapaleńców ma już tryb fabularny za sobą, przyszedł czas na biadolenie o szwankującej wersji online. Ale ja nie o tym. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, jak zabawny, błyskotliwy i boleśnie trafny jest komentarz społeczny, który twórcom udało się przemycić w tej jakże zacnej gierce.

Nic nie punktuje otaczającej nas rzeczywistości lepiej, niż pewien animowany tasiemiec autorstwa Matta Stone'a i Treya Parkera. Chociaż poziom jadu, cynizmu i ironii zawarty w GTA V nie dorasta jeszcze do tego z South Parku (trzeba oddać jednak, że gra to trochę trudniejsze medium do wyrażania kąśliwych komentarzy na temat społeczeństwa), tak należy przyznać, że ludzie z Rockstar niewiele pod tym względem ustępują ojcom Cartmana i spółki. Często pewne żarty zostały przez programistów wplecione tak subtelnie, że trudno je w ogóle wychwycić. Jak to nawiązanie do Django Quentina Tarantino, które pojawia się już po kilku minutach gry (27. sekunda na poniższym klipie):


"Słowo na N" pada w filmie Tarantino z częstotliwością kul przeszywających ciało Aleksa Murphy'ego w pierwszym Robocopie, ale zaprezentowane powyżej nawiązanie w istocie odnosi się do zabawnego wywiadu ("zabawnego" w kategorii przerażających), którego Sam Jackson udzielił pewnemu zastraszonemu białaskowi podczas promowania Django. Aż trudno zliczyć podobieństwa obu sytuacji:





Smaczków jest więcej, jak choćby odpowiednik Facebooka, który w grze nosi nazwę Life Invader, czy też ciekawe parodie Apple'a. W radiu można za to usłyszeć, jak bezdomni wściekają się na hipsterów wyjadających im jedzenie ze śmietników (oni naprawdę istnieją - nazywają siebie freeganami!), a jeden z bohaterów mówi: "Dzisiaj wszystkie gry wyglądają identycznie, ciągle tylko pierwszoosobowe strzelaniny". Nie jest inaczej! Rozbawił mnie też motyw reżysera filmowego, którego poznajemy w dalszym etapie rozgrywki - typ Francisa Forda Coppoli, żyjący dawną sławą, niepotrafiący się odnaleźć w dzisiejszej rzeczywistości. Facet z jednej strony kręci filmy na zielonym ekranie i przy użyciu cyfry, z drugiej - nie potrafi nawet obsłużyć poczty we własnej komórce (o czym się dowiadujemy wykonując niezapowiedziany telefon do niego). Coś mi mówi, że w amerykańskim show-biznesie wcale nie brakuje podobnych wyrobników. 

"Nakręcę wielki film! Całkowicie w studiu. I będzie miał zabawnego bohatera,
w całości komputerowego. Nazwę go Jar-Jar!"
Jeśli sztuka polega na tym, że mówi coś o kondycji społeczeństwa, to Rockstar skutecznie obaliło mit, według którego gry do sztuki się nie zaliczają. Dosyć to krzepiące, a przy tym nieco przewrotne, że odkrywamy tę prawdę w tytule, w którym oś zabawy koncentruje się wokół szerzenia chaosu przy pomocy broni wszelkiej maści. Mnie jednak GTA nauczyło czegoś bardziej wartościowego, mam już bowiem tysiąc scenariuszy na to, jak przeprowadzić skuteczny rabunek na dowolną instytucję finansową. Cheers!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz