niedziela, 22 grudnia 2013

Rok 2013 w branży gier wideo


Koniec roku zawsze stanowi czas podsumowań i rankingów. Gdybym był jednoosobową redakcją portalu o grach, to pewnie przygotowałbym zestawienia najlepszych i najgorszych tytułów z ostatnich dwunastu miesięcy. Jednak z racji tego, że swój czas dzieliłem również na inne rzeczy (jedzenie, sen, oddychanie... ŻYCIE), nie miałem okazji zagrać w każdą z gier, które ukazały się w 2013 roku. W związku z tym proponuję retrospekcję tego, co w ostatnich miesiącach najbardziej zwróciło moją uwagę w branży gier, ze szczególnym odniesieniem do rynku polskiego.

Grand Theft Auto V miało genialny marketing


Piąta odsłona flagowej serii od Rockstar była chyba najbardziej wyczekiwaną grą na świecie w 2013 roku. Specjaliści od reklamy zadbali o to, żeby na kilka tygodni przed premierą dodatkowo podkręcić hype. Kampania marketingowa godna największych hollywoodzkich produkcji nie ominęła także Polski. W największych miastach można było zobaczyć gigantyczne billboardy, a premiera gry przyciągnęła tłumy do sklepów.

środa, 18 grudnia 2013

Świąteczna wideorecenzja filmowa: Oz Wielki i Potężny


Zgodnie z zapowiedzią, oto ciąg dalszy do wideorecenzji Czarnoksiężnika z Oz. Jeśli ktoś ma problemy z rozumieniem robotów i nie chce tego słuchać, to ujmę sprawę w skrócie: Oz - wielki i potężny jest całkiem sympatyczną produkcją, którą warto zobaczyć szczególnie teraz, kiedy święta za pasem. Zdecydowanie lepszy to wybór niż wszystkie filmy z Mikołajami, przystrajaniem choinek i gadającymi psami, którymi karmi nas co roku telewizja.

wtorek, 17 grudnia 2013

Świąteczna wideorecenzja filmowa: Czarnoksiężnik z Oz


Miłościwie nam panująca sieć globalna, nazywana w obecnej formie web 2.0, pozwala użytkownikom na szeroki wybór rodzajów treści, które można upubliczniać. Ten wybór nie ogranicza się wyłącznie do tworzenia tekstów, więc zdecydowałem, że czas skorzystać także z innej formy konstruowania wpisów. Oczywiście, nie jest to żaden nowy standard, a jedynie świąteczny "specjal" na blogu.

Nie jestem żadnym Morganem Freemanem, a tym bardziej Lucjanem Szołajskim, więc niniejsza wideorecenzja potrzebuje wyrozumiałości ze strony każdego, kto błądzi po tym blogu i zdecyduje się ją obejrzeć. Recenzja dotyczy Czarnoksiężnika z Oz z 1939 roku, ponieważ ostatnio odświeżyłem sobie ten film i planuje również follow-up pod postacią wideorecenzji prequela - Oz: Wielki i potężny. Można też powiedzieć, że owe dzieło całkiem nieźle wpisuje się w świąteczną atmosferę końca roku.


niedziela, 8 grudnia 2013

Mniej znaczy więcej, czyli gra w szachy ciekawsza od wojen robotów


Kiedy na początku sierpnia 1981 roku powstał kanał MTV, pierwszym wyemitowanym teledyskiem była piosenka Video Killed the Radio Star zespołu The Buggles. Wybór był nieprzypadkowy, bo w samym tylko tytule była zawarta pochwała technologii, nowoczesności i ambicji, jakie twórcy kanału postawili przed sobą na drodze rozwoju nowego brandu. Teraz trzeba byłoby napisać piosenkę "Money and Technology Killed Our Goddamn Imagination", a jej tekst odwoływałby się do współczesnej sztuki audiowizualnej.

Jakiś czas temu prowadziłem z moim kolegą prawdziwie inteligentną dysputę, wspomaganą ciepłym piwem w puszce marki Grolsch. W pewnym momencie temat zszedł na filmy i nie wiedzieć kiedy, mój rozmówca postawił mnie przed pytaniem - jak jemu się wydawało - retorycznym: "Co uważasz o serii Transformers?". Kiedy powiedziałem, że ta jest do dupy, w odpowiedzi usłyszałem, że jestem pojebany, bo "jak można nie lubić filmu, w którym napieprzają się wielkie roboty?!". Mimowolnie wyszedłem na filmowego snoba, więc w dalszej części rozmowy, aby zachować dobrą twarz, musiałem się ratować stwierdzeniem, że Ong-Bak to zajebisty film.

Kłamałem, jest tylko dobry.

Jakoś nie chciało mi się tłumaczyć, dlaczego uważam walki cyfrowych robotów za szczyt nudziarstwa. Na szczęście zrobił to ktoś za mnie i to w kontekście zupełnie innego filmu. Ostatnio obejrzałem francuski dramat nowofalowy (ło matko...) Le Samurai Jean-Pierre Melville'a. Bardzo dobre, trzymające w napięciu kino, zachowane w klimacie czarnych kryminałów. Przez cały film niewiele się dzieje, choć trudno oderwać wzrok od ekranu. Zawdzięczamy to przede wszystkim napięciu, które Melville buduje za pomocą  - a jakże - minimalistycznych środków. Jedyna sekwencja akcji zawarta w filmie, polega na ciągłej grze w chowanego, którą główny bohater prowadzi ze stróżami prawa w tunelach paryskiego metra. Nic więcej. Żadnych wybuchów, pojedynków ani strzelanin.